Forum www.thetwilightsagafanfiction.fora.pl Strona Główna
  FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Galerie   Rejestracja   Profil  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  Zaloguj 

Historia Lexi (13.05)

Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum www.thetwilightsagafanfiction.fora.pl Strona Główna ->
Wolna Twórczość
/ Kącik Pisarza
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Autor Wiadomość
Renesmee
Moderator



Dołączył: 23 Lip 2010
Posty: 1309
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Wampirzyca

PostWysłany: Śro 18:39, 06 Kwi 2011 Temat postu: Historia Lexi (13.05)

Cześć wam! Smile Moja siostra poprosiła mnie, bym wstawiała tutaj rozdziały jej opowiadania. Zachęcałam ją do rejestracji, jednak powiedziała, że sama nie ma czasu i ja je mam tutaj wstawiać. Rozdziały możecie także czytać na jej blogu: [link widoczny dla zalogowanych]
Opowiadanie jest o Lexi z Pamiętników Wampirów. Jest to jej historia Wink Jeśli lubicie Lexi, serdecznie zapraszam was do czytania!
beta: Ja Laughing

Przyjęcie

Spojrzałam w lustro, zastanawiając się, co na siebie włożyć. Przyłożyłam do siebie parę sukienek; kremową, liliową i jeszcze jakąś, którą kupił mi ostatnio ojciec. Jednak na żadną nie umiałam się zdecydować.
- Le... Błagam cię... Masz tyle sukienek, a nadal żadnej nie wybrałaś.... – wyjąkała Emma, siedząc niecierpliwie na moim niepościelonym łożu.
- Już, już. Wezmę tą kremową. Pomożesz mi ją zawiązać? – Zarzuciłam przez głowę na siebie długą, dość ciężką sukienkę. Emma podniosła się leniwie i zabrała się za wiązanie sukienki, trochę przy tym narzekając, że już jesteśmy wystarczająco spóźnione.
- Alexis, czy jesteś już gotowa? – Z schodów dobiegł głos matki.
- Jeszcze nie – zawołałam, rozczesując włosy.
- Lepiej się pośpieszmy, bo Alyson nam tego nie daruje – oznajmiła Emma, dokańczając zawiązywanie i ruszając w kierunku drzwi tak, że jej suknia niebezpiecznie zaczęła zahaczać o buty, co mogło spowodować jedynie katastroficzny upadek, który sprawiłby, że byłaby w jeszcze podlejszym nastroju. Tak więc udałam się za rodziną i Emmą na czele do powozu z białymi końmi, a niedługo po tym, stałam już pod wielkimi, mosiężnymi, dębowymi drzwiami do olbrzymiego zamku rodziny Pretter. Drzwi otworzył jej ojciec z niezbyt uprzejmą miną.
- Dobry Wieczór, Alyson Pretter. Jakże pani dziś wspaniale wygląda – rzekłam.
- Nie żartuj Alexis. Od rana wszyscy przeżywają to przyjęcie. Wydaje mi się, że nawet zapomnieli, o co w nim chodzi – powiedziała z ponurą miną Alyson, co chwilę zerkając w stronę mosiężnych drzwi frontowych, gdzie stali jej rodzice, witając nowych gości. Była ubrana w podobną suknię do mojej. Wyglądała prawie jak zawsze; jej włosy były bardzo starannie upięte, a suknia nie była krótsza, niż do ziemi. Dopiero teraz zauważyłam, że Emma nie znajduje się obok mnie. Rozejrzałam się nerwowo i ujrzałam ją w towarzystwie jakiegoś chłopaka. Alyson była tak zdenerwowana na rodziców i z powodu swoich urodzin, że nawet nie zauważyła, iż jej druga przyjaciółka też tu przyszła. Nie chciałam jej dalej pogrążać w ponurych rozmyślaniach. Nie wiedziałam, co powiedzieć, ale chwilę później przypomniałam sobie o tym, co mówiła Alyson. Wydaje mi się, że nawet zapomnieli, o co w tym chodzi.
- Przepraszam, ale dzisiaj mam mętlik w głowie. Bym zapomniała... – Uniosłam prezent, dla Alyson, chcąc jej go dać, ale najwyraźniej ona miała inne plany, bo nawet nie dała mi dokończyć powiedzenia; ,,Wszystkiego Najlepszego’’.
- Wyprowadzam się – przerwała mi, patrząc pustym wzrokiem ponad moje ramie.
- Zanim się wyprowadzisz, przyjmij mój prezent – ponowiłam próbę wręczenia naszyjnika, ale Alyson nawet nie wyciągnęła ręki. To, co przed chwilą usłyszałam, wzięłam po prostu za żart, ale po minie mojej przyjaciółki wcale na to nie wyglądało. Włożyłam jej naszyjnik do ręki i zamknęłam ją. Nawet nie usłyszałam, gdy podeszła do nas moja mama.
- Alexis, czy poznałaś już rodzinę Ethan? – zapytała.
- Nie – odpowiedziałam.
- Mają wspaniałego syna, chodź. – Matka chwyciła mnie za rękę, i mimo mojej woli zaczęła ciągnąć mnie w kierunku jakichś wysokich mężczyzn i zadbanej, ładnej kobiety.
- Przepraszam, Alyson. Zaraz do ciebie przyjdę! – krzyknęłam przez ramię.
- O to moja córka, Alexis Roey – przedsawił mnie ojciec. Gdy podaliśmy sobie dłonie, ojciec Benjamina, pan Ethan, zaproponował, byśmy poszli na spacer po pięknym ogrodzie Pretterów. Tylko z grzeczności zgodziłam się na ten spacer, ponieważ ów chłopak okazał się tajemniczym partnerem mojej drugiej przyjaciółki, Emmy, która właśnie była zajęta tańcem z kuzynem Alyson.
- Alexis, to bardzo piękne imię – zagadnął, gdy weszliśmy do różanego ogrodu.
- Dziękuję.
- Chce żebyś wiedziała, że nie jestem z Emmą. Sam nie wiem, dlaczego z nią rozmawiałem. Nic mnie z nią nie łączy.
- Nie wiem, dlaczego mi to mówisz.
- Bo to ty mi się podobasz, nie ona.
- To miłe, ale muszę już iść... Ktoś czeka na mnie – zakończyłam tą dziwną wymianę zdań i odeszłam od Benjamina, śpiesząc do Alyson. W duchu modliłam się, by nie mówiła wtedy prawdy. Zastanawiałam się też nad Benjaminem, nad jego tajemniczym spojrzeniem i zachowaniem. Nie byłam głupia, więc może, dlatego się nad tym zastanawiam. Może coś mówiło mi, bym bardziej się nad tym zastanawiała, ale teraz nie było na to czasu... W całej sali panował niezwykły tłok. Ludzie tańczyli, śmiali się i przechodzili raz w jedną stronę, raz w drugą, także ciężko było ujrzeć nie za wysoką brunetkę w sukni w kolorze dość popularnym na tym przyjęciu.
- W końcu cię znalazłam. - Przede mną pojawiła się Emma Maxwell z niezadowoloną miną. - Szukam Alyson, ale nigdzie jej nie ma.
- Zapytam rodziców, czy widzieli ją, a ty zapytaj proszę tych, którzy spacerują po ogrodzie.
- Jest jeszcze coś... - Powiedziała Emma lekko zmieszana.
- Co?
- Twój ojciec... On też zaginął... – Teraz już w ogóle nie wiedziałam, co myśleć. Udałam się na górę do toalety dla gości w poszukiwaniu kogokolwiek znajomego, prócz Emmy. Niestety i tam nikogo nie było. Emma weszła do toalety chwilę po mnie, cała zadyszana z rezygnacją i załamaniem malującym się na twarzy.
- Co się stało? – zapytałam, zastanawiając się, ile jeszcze złych wiadomości jestem w stanie przyjąć.
- Wiem, gdzie oni są.
- Gdzie?
- Słuchaj Alexis, to nie jest takie łatwe. Są takie rzeczy, o których wie niewiele osób. - Wymamrotała Emma, a łzy spływały jej po policzkach.
- Mi możesz wszystko powiedzieć. - Podeszłam do niej i przytuliłam ją, ale ona jeszcze bardziej zalała się łzami.
- Znasz może Benjamina Ethana? – spytała.
- Niestety miałam nie przyjemność go poznać. On jest bardzo pewny siebie i taki... Inny. Nie podoba mi się.
- I słusznie! No bo wiesz, on nie jest bezpiecznym człowiekiem. On i jego cała rodzina. Oprócz matki, oczywiście. Chodzi mi o niego, jego ojca i dwóch starszych braci.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Renesmee dnia Pią 20:22, 13 Maj 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Honey
Moderator



Dołączył: 13 Gru 2010
Posty: 1133
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Książkę piszesz?
Płeć: Wampirzyca

PostWysłany: Śro 20:51, 06 Kwi 2011 Temat postu:

Interesująca jest historia Lexi, bo tak naprawdę to nikt jej nie zna.
Powiedz siostrze że w ciąga i czekam na dalszy ciąg!
Honey


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Renesmee
Moderator



Dołączył: 23 Lip 2010
Posty: 1309
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Wampirzyca

PostWysłany: Wto 12:35, 12 Kwi 2011 Temat postu:

Rozdział II

Ciekawa historia

Szybko okazało się, że nie tylko my zorientowałyśmy się o zniknięciu dwojga ludzi. Jeszcze nie doszłam do siebie, nie poukładałam sobie wszystkiego, a już podbiegła do nas pani Pretter i moja matka. Obie były zalane łzami i z trudem dało się je zrozumieć.
- Nigdzie ich nie ma! - zawyła pani Pretter, jeszcze bardziej szlochając i krztusząc się łzami.
- Sama dobrze wiesz - zwróciłam się do matki - że ojciec czasem lubi wyjść sobie na polowanie.
- Z Alyson? - zapytała matka, ocierając łzy wierzchem dłoni.
- Co gorsza... Ethenów też nigdzie nie ma - dodała pani Pretter, a Emma spojrzała na mnie znacząco.
- A co z pani mężem? - zapytałam spokojnym, łagodnym tonem. Widocznie na mnie nie działały takie sytuacje. Nie wywierały na mnie potoków łez, ani histerycznej paniki. Na początku zabolało mnie coś, ale z chwilą wszystko zaczęło się ulatniać.
- Go też nie ma! - Pani Pretter szlochała teraz jak wariatka. Pewnie to małe nieporozumienie. Może Alyson wyszła gdzieś z swoim ojcem porozmawiać. Tak samo Państwo Ethan i ojciec. Ale jak wytłumaczyć fakt, że nigdzie ich w pobliżu nie ma? Alyson na pewno nie poszłaby na polowanie nawet, jeśli poszedł tam jej ojciec, mój ojciec i państwo Ethan. To nie możliwe. Pani Ethan na pewno nie poszłaby na coś takiego.
- Alexis? - Zabrzmiał poważny głos Emmy. - Możemy porozmawiać?
Poszłyśmy na drugie piętro do pokoju Alyson, zostawiając na piętrze rozryczane i sparaliżowane żony, a w tym matkę, panią Pretter i moją matkę. Emma przez całą drogę milczała. Jej twarz jakby zamarła, a jej ręce całe dygotały, gdy położyła je na klamce, by otworzyć drzwi pokoju. Gdy wchodziłyśmy do pokoju, odczułam mocny powiew wiatru. Mimo iż okno było otwarte na oścież, wszystko wydawało się zostać na swoim miejscu tak, jak przed paroma godzinami zostawiła to Alyson.
- Usiądź. - Emma wskazała na łóżko Alyson, podchodząc do okna i zamykając je. Przez moment wydawało mi się, że czegoś szuka na podwórzu zanim zamknęła i zasłoniła wielkie okno w sypialni naszej przyjaciółki.
- Chciałam powrócić do naszej rozmowy sprzed godziny. Do tej, w której mówiłam Ci o rodzinie Ethan. Wtedy, ja nie powiedziałam wszystkiego – wyznała Emma bez gródek.
- Nie musisz mi mówić wszystkiego. Są pewne rzeczy, których nie mówi się nikomu, które zostawia się dla siebie.
- A jeżeli jest to ważne? Jeżeli zależy od tego życie twojej najlepszej przyjaciółki? – spytała. Zaniemówiłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Rzadko zdarzały mi się sytuacje, gdy nie wiedziałam, co mówić, i po prostu czekałam, aż ktoś zacznie mówić dalej. W tym momencie właśnie tak się stało. Na szczęście, Emma nie czekała na odpowiedź. Mówiła dalej, bardzo wolno i dosadnie.
- Na początku przyjacielsko zagadnęłam Benjamina Ethana. - Na spiętych policzkach Emmy pojawiły się rumieńce. - Nina nie dawno opowiadała mi legendy tego miasta. Opowiedziała mi o rodzinie Lockwood i o jej starożytnych korzeniach. Jakimś dziwnym trafem Lockwoodów łączy coś z Ethanami, dlatego też nasza rozmowa spadła na te tory. Naprawdę byłam zszokowana tym, co opowiadała mi moja babka, ale ona mówiła z taką powagą i tak prawdziwie... Nawet pokazała mi zapiski moich przodków. Powiedziała mi też jak ich rozpoznać... Tych złych. Jak rozróżnić dobrych, a złych, by uchronić swoich bliskich. No więc, podczas rozmowy z Benjaminem wyczułam, że coś jest nie tak. Pewnie zauważyłaś kolor jego oczu- żółty. To nie przypadek. Jego ręce były bardzo okaleczone... A dzisiaj jest pełnia.
- Uważasz, że Ethanowie to wilkołaki? – zapytałam, siłując się z samą sobą, by się nie roześmiać. Emma tylko kiwnęła głową, i dalej stała na przeciwko mnie i przyglądała mi się z powagą. - Rozumiem, że teraz jest naprawdę dużo różnych historyjek; wampiry, wilkołaki, wiedźmy, ale tylko ci, co mają coś w głowie, wiedzą by w to nie wierzyć. Tak zawsze powtarzała mi matka. To tylko historyjki wymyślone przez uboższych dla ich dzieci.
- A jak wyjaśnisz to, że twój ojciec chodzi na polowania do lasu, w którym nie ma ani jednego zwierza? To nie kłamstwo. Od półtorej godziny chmury odsłoniły srebrzystą kulę, ukazaną w całej okazałości. Półtorej godziny temu dowiedziałyśmy się o nagłym zniknięciu naszych najbliższych. Tego nie da się wytłumaczyć inaczej, Alexis. Zaczekaj na mnie na dole, wkrótce tam do ciebie zejdę. - I wyszła, zostawiając mnie w chłodnym i ciemnym pokoju, bo gdy otworzyła drzwi, wiatr zgasił ostatnią świecę. Wybiegłam z pokoju i udałam się na piętro, gdzie odbywało się przyjęcie, co chwila się komuś kłaniając lub odkłaniając. Przebiegłam wzrokiem po wielkim pomieszczeniu i nagle poczułam, jak robi mi się słabo i duszno. Położyłam rękę na czole i wybiegłam na dwór, tym razem bez ukłonów. Niedaleko, w zacienionym położeniu, pomiędzy dwoma drzewami ujrzałam jakąś zacienioną postać. Zaczęłam powoli ruszać w kierunku tajemniczej postaci, powoli i z godnością.
- Niezmiernie ucieszył mnie twój powrót, Alyson - odezwałam się do kobiety siedzącej tyłem do mnie, na wspaniałej, bogato zdobionej ławce. Jednak długowłosa pani ani drgnęła. Twarz miała pochyloną do przodu, po czym wywnioskowałam, że schowała ją w dłoniach. Usiadłam obok i w milczeniu przyglądałam się, jak ta bezgłośnie szlochała i lekko drżała.
- Alyson? - zapytałam z nadzieją w głosie, że w końcu odezwie się do mnie.
- Przykro mi, ale nie jestem Alyson – powiedziała dziewczyna zachrypniętym głosem. Spojrzała na mnie wilgotnymi oczami, i jakby ujrzała przystojnego syna burmistrza miasta, podskoczyła i zaczęła się poprawiać.
- Nie musisz się przy mnie poprawiać – powiedziałam, starając się na najłagodniejszy ton głosu i delikatny uśmiech. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech i natychmiast przestała poprawiać sobie włosy.
- Dlaczego myślałaś, ze jestem Alyson? – zapytała, patrząc mi prosto w oczy.
- Bo jesteś bardzo podobna do niej. Mimo tego, ona też dzisiaj nie jest w najlepszym humorze i spodziewałam się spotkać ją w takim stanie, w jakim ty jesteś teraz.
- Alyson? Przecież widziałam ją dzisiaj jak wbiegała do lasu z uśmiechem na twarzy – odezwała się dziewczyna, a w jej oczach dostrzegłam niepokój. Dopiero teraz zauważyłam, że dziewczyna ma delikatne rysy twarzy, podobne do Alyson, a jej włosy są wręcz takie same, jakie ma sama Alyson. Do tego ta suknia.
- W towarzystwie młodszego syna Pana Ethan?
- Tak.
- Rozumiem – mruknęłam, i już miałam wstawać, gdy dziewczyna nieoczekiwanie złapała mnie za przegub.
- Nie odchodź - poprosiła. - Proszę, ja już nie wiem, co robić.
- Jeżeli tego naprawdę chcesz, możesz powiedzieć mi cokolwiek, a ja zostawię to w tajemnicy. Tylko pierw zastanów się, czy warto rozmawiać z obcą osobą. - Przymknęłam delikatnie jedną powiekę w kierunku nieznajomej, a ta od razu rozpromieniła się.
- Nazywam się Kayla Pretter. Jestem kuzynką Alyson z strony ojców.
- Zauważyłam, że jesteście z sobą powiązane. Ja natomiast nazywam się Alexis Roey. Alyson to jedna z osób, którym na pewno mogę zaufać.
- Tak, słyszałam o tobie. W mojej rodzinie jesteś częstym tematem. Wybacz, ale czasem nie chce mi się już tego słuchać. Przeważnie rozmawiają o tym, jaka ty uporządkowana i grzeczna.
- To miło z ich strony. - Uśmiechnęłam się do niej ciepło, a ona dalej mówiła.
- Uważam, że jesteś do tego bardzo sympatyczna - dodała i także się uśmiechnęła, a później spoważniała. - A teraz powód, dla którego zawracam ci głowę. Usłyszałam coś, czego nie powinnam usłyszeć. Dowiedziałam się czegoś, co mnie przerasta i nie wiem, co z tym zrobić. Nie mogę zdradzić się, że o tym wiem, a jednocześnie przez milczenie może stać się coś okropnego! Nie dziwię się, że Alyson uciekła. Była pod ciągłą presją. Ale mogła zastanowić się nad doborem towarzystwa. I do tego ten niemożliwy ból głowy… A wypiłam tylko jedną lampkę czerwonego wina!
- Możesz mi powiedzieć, co tak strasznego może się wydarzyć? – zapytałam.
- Czarownice z Salem dziś o świcie dopełniają rytuału. Będzie to prawdziwa rzeź dla wilkołaków i wszystkich, którzy z nimi trzymają - wyrzuciła z siebie bez tchnienia.
- Jak to usłyszałaś?
- Ona mi powiedziała.- Kayla wskazała na kobietę, która stała w cieniu drzew na końcu labiryntu różanego, dość daleko od nas, więc musiałam mocno wytężyć wzrok, by ją ujrzeć.
- Kim jest ta kobieta?- spytałam, ciągle się przyglądając wysokiej, zgrabnej kobiecie, ubranej w długą suknię i piękny kapelusz, przyodziewający ciasno spięte włosy.
- To Eldona Ether, matka Benjamina.
- Nie rozumiem. Jak mogła ci to powiedzieć i nic nie zrobić z tą wiadomością?
- Ona się nie boi. Stoi tam i obserwuję las. Czeka na jakiś sygnał od synów. Wilkołaków jest więcej niż czarownic. Pewnie i tak większość tych drugich nie zjawi się ze strachu. Eldona ma nadzieję, że sfora Ethanów i Lockwoodów położy temu kres. To oni mają wyeliminować czarownice przed świtem, a nie na odwrót.
- A po co im zakładnicy?
- To wcale nie są zakładnicy. Rodzina Ethan jest naprawdę w porządku mimo tego, co planują zrobić, ale i na to jest wytłumaczenie. Oni po prostu się bronią! Alyson łączy coś więcej z Benjaminem, więc zgodziła się na układ, jaki jej zaproponował. Mój wuj nie chciał zostawić Alyson samej, więc i on się zgodził. Twój ojciec był przy tym wszystkim, i także uległ pokusie zobaczenie całego tego zamieszania. Wiesz, ludzie często chcą zobaczyć coś nadprzyrodzonego, zwłaszcza po tych ostatnich bajkach o czarownicach i wilkołakach. Ale nie martw się, nic im nie grozi. Lockwoodowie zabrali twojego ojca i pójdą z nim od północy. Ethanowie od południa z Alyson i wujem. Chcą zaszantażować czarownice tak, by zrobiły wszystko, co im każą. To nie będzie trudne, gdyż czarownicą przede wszystkim zależy na dobru ludzkości.
- Mówisz tak, jakbyś sama nie była człowiekiem – powiedziałam, przypominając sobie, jak Kayla mówiła o ludziach, jak o kimś innego gatunku.
- Istnieją ludzie, wampiry, czarownice, wilkołaki i coś pomiędzy. Człowiekiem jest prawie każdy. Wampirem można zastać, ale nie być od urodzenia. Czarownicą się rodzisz, ale dar odkrywasz dopiero, gdy jesteś dojrzała umysłowo. Wilkołakiem też praktycznie musisz się urodzić, ale nie musisz nim zostać. Masz wybór: albo uruchomić klątwę, albo ją porzucić, co jest niezmiernie trudne i rzadko komu się to udaje. Ja jestem tym "czymś" pomiędzy. Pół na pół. Pół wilczyca, pół człowiek. Nie mogę wyrażać się o sobie, jako "człowiek", bo nie jestem nim w stu procentach.
- Rozumiem – mruknęłam, oszołomiona wszystkimi wyznaniami Kayli. W przeciągu chwili tak dużo się wydarzyło, że z tego wszystkiego rozbolała mnie głowa. - Pani Ethan ci to wszystko wyjaśniła?
- Tak.
- Więc dlaczego płaczesz, skoro mi potrafisz o tym wszystkim powiedzieć z takim spokojem?
- Mówienie o tym nie jest takie trudne. Sztuką jest zrozumienie. Poza tym, płaczę, bo się boję. Boję, że coś nie wyjdzie...
- Najważniejsze jest to, by zawsze być pozytywnej myśli - pocieszyłam ją i objęłam ramieniem. - Nie masz pojęcia, jak razem z Emmą zamartwiałyśmy się o Alyson, jej ojca i mojego ojca. Twoja ciotka i moja matka, pewnie jeszcze szlochają. Wszyscy, którzy zauważyli zniknięcie tych trojga, są czarnej myśli. Nie dlatego, że boją się czarownic, tylko dlatego, że boją się samych wilkołaków. Możesz mi jeszcze powiedzieć, jakim cudem jesteś wilczycą?
- Moja matka jest nią w pełni. Jej rodowe nazwisko to Ethan.
- Słuchaj, nie zamartwiaj się na próżno. Jeżeli naprawdę będzie fatalnie, razem coś wymyślimy. Tobie na pewno nic nie grozi, ponieważ nie jesteś w pełni wilczycą. Muszę odnaleźć Emmę. Jeżeli chcesz, chodź ze mną. – Kayla powiedziała coś pod nosem i wytrzeszczyła mocno oczy. Znieruchomiała, a łzy ponownie spłynęły jej po policzkach.
- Coś się stało? Chcesz mi jeszcze coś powiedzieć? – zapytałam, stojąc już na przeciw niej.
- Zrobiłam coś okropnego. Jak mogłam być tak głupia?
- Co się stało?
- Pamiętasz, co powiedziałam ci na początku. O znajomych wilkołaków.
- Tak, pamiętam.
- I mimo wszystko nie uciekłaś?
- Nie. Ja nie przejmuje się takimi błahostkami. Chodź.- Pociągnęłam ją za przegub tak, jak uprzednio ona mnie, i ruszyłyśmy razem w stronę oświetlonego budynku. Kayla wydawała się na początku zaskoczona moją wypowiedzią, ale w połowie drogi rozchmurzyła się i zaczęła się częściej uśmiechać.
Znalezienie Emmy nie było takie trudne. Tak jak się spodziewałam, i ona mnie zaczęła szukać.
- Jesteś! - Rzuciła mi się na szyję. - A już myślałam, że straciłam kolejną przyjaciółkę. - Otarła łzy wierzchem dłoni i uśmiechnęła się blado.
- To jest Kayla Pretter. Kuzynka Alyson - przedstawiłam Kaylę Emmie.
- Witaj. - Emma ukłoniła się nisko.
- Musimy ci coś powiedzieć. – oznajmiłam i zaczęłam opowiadać jej całą historię, którą przedtem opowiedziała mi Kayla. Emma słuchała bardzo uważnie, a gdy skończyłam, spojrzała z zrezygnowaniem na kąt wielkiej sali, gdzie nadal tańczyli i bawili się goście urodzinowi Alyson.
Jej także ta wiadomość poprawiła humor, ale tylko na chwilę.
- Teraz moja kolej - oświadczyła i poszła w miejsce, które przed chwilą wskazała. Razem z Kaylą udałyśmy się za nią, a gdy doszłyśmy na miejsce, ujrzałam moją matkę i matkę Alyson. Były całe zapłakane i spały, opierając się jedna o drugą. Na stole przed nimi leżało z pół tuzina butelek po winie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Honey
Moderator



Dołączył: 13 Gru 2010
Posty: 1133
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Książkę piszesz?
Płeć: Wampirzyca

PostWysłany: Wto 13:15, 12 Kwi 2011 Temat postu:

Wszyscy znikają a to sprawka wiadomo kogo!
Kayla jest wilczycą.. tak? Ale gdzie bracia Slavatore?
Powiedz siostrze że ciekawe,
Honey


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Renesmee
Moderator



Dołączył: 23 Lip 2010
Posty: 1309
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Wampirzyca

PostWysłany: Czw 21:09, 28 Kwi 2011 Temat postu:

Siostra się cieszy z twoich komentarzy, Honey Smile
A oto przed wami kolejny rozdział:

Rozdzial III

Rada miasta

Następnego dnia poranek był naprawdę piękny. Powietrze było dość rześkie, a zza drzew można było dostrzec promienie wschodzącego słońca. Wszędzie panował sympatyczny, pobudzający nastrój. Mimo tego, iż nie zmrużyłam oka odkąd wróciliśmy z dość ciekawego przyjęcia, nie byłam zmęczona. Przez większość czasu nasłuchiwałam kroków i dźwięku kołatki. Liczyłam na to, że ktoś się zjawi. Z mocno łomocącym sercem siedziałam na łóżku w mojej sypialni. Zapewnienia Kayli nie za dużo zdziałały. Ciągle obawiałam się najgorszego, co wykazywałam bezsennością. Natomiast matka, z małymi przerwami pomiędzy wejściem do karety a wyjściem z niej, nie otwierała powiek. Zbudziła się dopiero wtedy, gdy wszyscy, których zwołałam pod koniec przyjęcia, zaczęli się schodzić do naszego domu. Wyglądała na dość zaskoczoną taką ilością zebranych. Nawet przystanęła na moment na schodach, na co ja chwyciłam ją za przegub i zaprowadziłam nieprzytomną do stołu, gdzie czekały na nas dwa wolne miejsca. Dwadzieścia par oczu było teraz zwrócone w moją stronę. Wszyscy czekali, aż zacznę mówić, nie zwracając większej uwagi na ledwo siedzącą panią domu, o podpuchniętych oczach i nieciekawym, niedbałym wyglądzie. Rozejrzałam się po zgromadzonych i dostrzegłam Emmę i panią Pretter, które wyglądały trochę na zmęczone oraz na przestraszone. Natomiast siedząca obok nich Kayla, była bardzo wesoła. Zupełne przeciwieństwo tej Kayli, którą wczoraj pomyliłam z Alyson. Kayla wstała, uśmiechnęła się i spojrzała na mnie pogodnie, po czym zaczęła mówić.
- Wczoraj powstała dość nieciekawa sytuacja. Późnym wieczorem, gdy słońce już zaszło, wszyscy myśleliśmy, że wydarzyły się okropne rzeczy. Myśleliśmy, że pan Pretter wraz z córką i pan Roey zostali porwani. Oczywiście to wielka bzdura! Powinniśmy się słuchać nawzajem zanim zaczniemy panikować. Pani Ethan wytłumaczyła mi chwilę po zdarzeniu, co tak naprawdę się stało. Alyson, mój wuj i pan Roey, zgodzili się na pewien układ z rodziną Ethan. Wiadomo, że moja matka - tu Kayla wskazała głową przepiękną panią, siedzącą obok niej. Teraz wszyscy przenieśli wzrok z Kayli na jej matkę - jest wilczycą, a jej rodowe nazwisko to Ethan. Tak, więc jestem spokrewniona z rodziną Ethan i mam do niej pełne zaufanie. - Mówiąc te słowa, spojrzała na kobietę siedzącą z lewej strony jej matki. Była to także urodziwa i znajoma mi pani, którą zobaczyłam wczoraj na skraju lasu. Kobieta uśmiechnęła się pogodnie w stronę Kayli. - Tak, więc starałam się wszystko zrozumieć. Niestety trochę mnie to przerosło, ale gdy rozmawiałam z Alexis, uzmysłowiłam sobie jak bardzo byłam głupia. Przecież Ethanowie nie zrobiliby czegoś, co zagrażałoby ludziom. Po prostu musieli jakoś zadziałać na czarownice, które bez jakichkolwiek powodów miały zamiar przeprowadzić rytuał zagrażający wyginięciem wilkołaków.

Wszyscy milczeli i wpatrywali się z podziwem na Kaylę. Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się takiego spokoju po zgromadzonych. Myślałam, że wyznanie o wilkołactwie jakoś wpłynie choćby na część zebranych. Jednak oni byli nadzwyczaj spokojni. Moja matka, tylko spojrzała na Kaylę i z powrotem zamknęła powieki kładąc się na stole.

- Dobrze zrobili – odezwał się ochrypnięty, donośny głos. Spojrzałam na sam koniec stołu i dostrzegłam, że siedzi tam starszy, brodaty mężczyzna. Przeszył wzrokiem każdego, po czym znów przemówił głosem pełnym nienawiści i satysfakcji.
- Czarownice, to najgorszy ród, jaki kiedykolwiek mógł powstać. Oczywiście wampirów nie powinniśmy lekceważyć, ale oni w porównaniu z czarownicami są niczym. Czarownice mają tylko jeden słaby punkt, a nim są ludzie.

- Chwileczkę. - Aż podskoczyłam, gdy usłyszałam znajomy głos, dochodzący z mojej prawej strony. Teraz matka siedziała wyprostowana na krześle i wpatrywała się w mężczyznę wściekle. - Podobno wilkołaki także chronią ludzi. Tak więc to mi nie do końca pasuje. Niby chronią, a jednak jak przyjdzie decydować o ich życiu a ludzkim, wybierają swoje. A jednak, czarownice chcą się poświęcić dla ludzkości.
- Pani czegoś nie rozumie - rzekł mężczyzna, drgając już z wściekłości i coraz bardziej podnosząc głos. - Czarownice nic nie robią dla waszej głupiej ludzkości! A wilkołaki owszem! Gdy panuje zagrożenie zawsze staną po waszej stronie.
- Skąd pan wie, że czarownice nic dla nas nie robią!? - ryknęła matka, podnosząc się z krzesła tak, że one przewróciło się na posadzkę z donośnym hukiem. - Może co jakiś czas rzucają zaklęcia chroniące, a my o niczym nie wiemy?!
- Matko - powiedziałam łagodnie, ale ona nawet nie zwróciła na mnie uwagi.
- Rozumiem twoją złość, Narcyzo - odezwał się spokojny, łagodny głos. Tym razem była to matka Kayli. - Jednakże czarownice nie miały żadnego prawa atakować nas.
- W takim razie nie mogliście się dogadać? Tylko od razu jakieś zabijanie na szkody oczywiście społeczeństwa - powiedziała matka, teraz już o wiele spokojniejszym tonem.
- Mój brat obiecał mi, że zrobią, co w ich mocy, by jakoś złagodzić sytuację. Chcą postarać się, by nie wynikła z tego jakaś nieprzyjemna sytuacja.
- Miejmy nadzieje, że im się uda - dodała Eldona Ethan.
- Miejmy nadzieje - mruknęła matka, po czym podniosła krzesło i usiadła na nim.
- Chciałabym poinformować, że oficjalnie otwieram Radę Miasta. - Teraz to ja stałam, a reszta przypatrywała mi się uważnie.
- Ma ona na celu uzgadnianie pewnych rzeczy, których nie powinniśmy ogłaszać miastu. Chodzi tu głównie o wampiry, czarownice i wilkołaki. Nie możemy wprowadzić chaosu, więc tylko my będziemy zajmować się tą sprawą. Musimy pilnować, by nikt więcej nie dowiedział się o tych stworzeniach, rozumiecie? - Czułam się dość głupio, określając Kaylę i jej rodzinę "stworzeniami”, ale nie wiedziała jak inaczej ich określić. Wymyśliłam tą radę wczoraj, jeszcze na przyjęciu. Uznałam, że słusznie będzie zaprosić do niej ludzi, którzy już coś o tych stworzeniach wiedząc lub mają jakiekolwiek pojęcie. Emma wpatrywała się we mnie ponuro i rzekła:
- W Radzie Miasta panują pewne zasady. Najważniejszą jest tajemnica. Robimy to dla dobra naszych przyjaciół, więc prosimy o zachowanie wszystkich informacji w tajemnicy.
- Nam bardzo odpowiada ten pomysł - powiedziała Kayla, a uśmiech nie znikał z jej twarzy.
- Jest nawet dobry - stwierdził ponuro brodaty mężczyzna.
- W takim razie, na chwilę obecną to tylko tyle. Każdy członek Rady może zwołać wszystkich na zebranie, gdy uzna, że jest to konieczne. Teraz zajmujemy się pokojem między wilkołakami a czarownicami, więc proszę rodzinę Ethan i Pretter o zwoływanie Rady, gdy tylko czegokolwiek się dowiecie. - Spojrzałam na przedstawicielki rodzin, a one kiwnęły głowami na znak potwierdzenia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Renesmee
Moderator



Dołączył: 23 Lip 2010
Posty: 1309
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Wampirzyca

PostWysłany: Pią 20:20, 13 Maj 2011 Temat postu:

Dzisiaj dodam od razu trzy rozdziały. Z siostrą mamy nadzieję, że wam się spodobają. Wink

Rozdzial 4

Pierwsze zebranie, pierwsze informacje, pierwsze ofiary.

Minęły już trzy dni od pierwszego zdarzenia. Kayla starała się codziennie przychodzić i informować nas o tym, czy coś się wydarzyło. Niestety nikt nie miał pojęcia, dlaczego to tak długo trwa i co właściwie się dzieje. Nie chciały zwoływać zebrań, ani podjąć jakichkolwiek kroków. Matka Kayli uważała, że powinniśmy jeszcze zaczekać. Mówiła to pewnym tonem, co dawało mi pewnej otuchy, lecz na matkę zdawało się, że nic innego nie poskutkuje, jak sam powrót ojca. Siedziała ciągle w salonie na najniższym piętrze i wpatrywała się ponuro w drewniane drzwi frontowe. Gdyby nie Kayla i jej matka, może i ja sama byłabym w tak podłym nastroju, co ona. Niby tylko trzy dni, a tak wiele potrafią zdziałać z człowiekiem.
***
Tydzień po zdarzeniu przywitał mnie słoneczny, piękny ranek, dający chęć do podejmowania ważnych decyzji. Uznałam, że nie mogę tego tak zostawić i jako przedstawicielka rodziny Ethan, a także założycielka Rady Miasta, powinnam już dawno zwołać członków Rady.
- Jest już tydzień od tragicznego wieczoru, od którego nie wiemy, co się dzieje z naszymi bliskimi. Mówię tragicznego, bo tak naprawdę nie wiemy czy oni jeszcze żyją. Nie mówię tego, by was zasmucać i pogrążać jeszcze bardziej. - Spojrzałam po zebranych, starając się przekazać im, że jestem w pełni gotowa im pomóc.
- Co chcesz zrobić? - zapytał ochrypłym głosem brodaty mężczyzna. Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że jest to dziadek Kayli. To wyjaśnia, dlaczego jest on na tej radzie i dlaczego, aż tak zawzięcie broni honoru wilkołaków. Nie zastanawiając się długo odpowiedziałam pewnym, rzeczowym tonem.
- Idziemy na poszukiwania.
Wszyscy spojrzeli po sobie, a w ich oczach można było dostrzec przerażenie.
- Idziemy - powiedziała Kayla, wstając i zasuwając za sobą krzesło.
- Na jakiej podstawie aż tak jej ufasz? - zapytał ktoś z zgromadzonych.
- Po raz pierwszy, gdy się spotkałyśmy od razu wiedziałam, ze można jej zaufać.
- Dziecinne gadanie. - Prychnął dziadek Kayli, a ta obrzuciła go surowym spojrzeniem.
- Może zrobimy głosowanie? Kto jest za ręka w górę - powiedziała Emma, wstając i podliczając podniesione ręce. Wszyscy podnieśli, oprócz pana Ethan, dziadka Kayli, i pani Ethan, jej ciotki. - Przegłosowane – oznajmiła, zasuwając swoje krzesło i czekając w gotowości razem z Kaylą.
- Zaczekajcie. - Podniosłam rękę, by podkreślić słowa. - Dwie osoby nie podniosły ręki. Emmo, ile naliczyłaś rąk w górze?
- Siedem.
- A gdzie pani Lavender Pretter?
- Kazała przekazać, że przyjdzie później - powiedziała Kayla z nieco zmieszaną miną.
- Dobrze. W takim razie chcę jeszcze dowiedzieć się, dlaczego państwo nie podniosło ręki. - Spojrzałam na panią Eldonę Ethan i pana Ethan.
- Chcemy zaczekać na Lavender. Dopóki ona nie przyjdzie, wolimy nie wyrażać swojej opinii - oznajmiła łagodnie Eldona, patrząc wymownie na Kaylę.
- Jak sobie życzycie, jednak nie zapominajcie, że tu panuje wolność słowa. Nikt nie poniesie konsekwencji za to, że oznajmił nam to, co naprawdę uważa za słuszne. Większość z nas jest tu po to, by zniszczyć mur dzielący i różniący nas pomiędzy ludźmi, wilkołakami a czarownicami – oznajmiłam, i wcale nie zdziwiłam się, gdy usłyszałam równie spokojny, jak pani Ethan głos. Byłam pewna każdego słowa, które wypowiedziałam. Czułam się wystarczająco na siłach, by być pewną i odpowiedzialną przywódczynią Rady Miasta. Odpowiedzialną za dobro i bezpieczeństwo mieszkańców mojego rodzinnego miasta. Nagle zabrzmiał odgłos kołatki uderzającej o drewniane drzwi, dochodzący z sali wejściowej. Ruszyłam by otworzyć drzwi, ale zanim weszłam do sali, otworzyła je moja matka. Spojrzałam za siebie, zastanawiając się, jakim cudem tak szybko mnie wyprzedziła, a ja nic nie zauważyłam. Jej krzesło było zasunięte, lecz zdradziła ją kanapa w salonie, której narzuta leżała niedbale na ziemi. Musiała już wcześniej tam pójść, gdy my byliśmy zajęci rozmową. Za progiem stała ciemnowłosa, ładna kobieta, lekko zadyszana.
- Witaj Lavender! Bądź tak miła i przemów tym głupcom do rozsądku - powiedziała matka, wskazując głową Eldonę i dziadka Kayli.
- Witam. - Pośpiesznie ruszyłam w stronę drzwi. - Przed chwilą przeprowadziliśmy głosowanie. Chcielibyśmy ruszyć na poszukiwanie naszych bliskich. Będzie nam niezmiernie miło, gdy pani wyrazi swoją opinię na ten temat.
- To bardzo miło z waszej strony, ale musimy wam podziękować. Przed chwilą wrócił Erik. Jest w strasznym stanie, więc nawet nie prosiłam go by tu z nami przyszedł.
Eldona wstała i podbiegła do Lavender.

- Gdzie on jest? Co z resztą? Powiedział coś?
- Spokojnie. - Pani Lavender uśmiechnęła się pogodnie. - Jest bezpieczny. Po zebraniu pójdziemy do niego. Niestety nie zdołał mi powiedzieć, gdzie jest reszta. Był tak wyczerpany, że od razu zasnął, a ja nie miałam serca go dalej męczyć.
- I słusznie – mruknął dziadek Kayli.
- Czy możemy zakończyć już to zebranie? Obiecujemy, że gdy tylko czegoś się dowiemy, zwołamy je na nowo - poprosiła Eldona.
- Tak, więc przygotujcie się na co najmniej parę zebrań - powiedziała pogodnie Lavender.
- Teraz my przejmujemy sprawy w swoje ręce.- Dziadek Kayli żwawo ruszył ku drzwiom, łapiąc przy okazji Kaylę za przegub.
- Dobrze, w takim razie do zobaczenia. - Pożegnałam wszystkich członków rady i poszłam do sypialni na chwilę odpocząć.
- Wątpię, by zwołali ponownie radę. - Matka weszła do mojej sypialni. - Takim jak oni nie można ufać.
- Zobaczymy. Zawsze warto spróbować.- Zamknęłam powieki, zaciskając je mocno. Byłabym wdzięczna, gdyby matka wyszła z mojej sypialni i pozwoliła mi odpocząć. Choć nie było to zbyt sympatyczne, ale właśnie tak myślałam.
- Alexis, tu nie chodzi o tolerancje, a o twojego ojca!
- Z tego, co wiem, ma się dobrze - powiedziałam czując, jak coraz bardziej mnie irytuje. Matka fuknęła na mnie i wybiegła z sypialni, zatrzaskując z hukiem drzwi.
Wreszcie mogłam zasnąć. Choć wcale nie byłam z siebie dumna. Czułam się teraz szczęśliwa, że mogę wykorzystać okazję odpoczęcia.
***
Obudziłam się późniejszym wieczorem. Chwilę po tym zabrzmiał dźwięk kołatki. Otworzyłam drzwi, a niedługo potem siedziałam już przy stole z wszystkimi członkami rady. Z zaskoczeniem spojrzałam na Erika, który siedział teraz pomiędzy swoją matką a ciotką.
- Cieszę się, że zdołałeś tu do nas przyjść. - Uśmiechnęłam się do Erika, ale ten nawet na mnie nie spojrzał. Cały blady wpatrywał się w swój kielich. Nie tylko z niego teraz uciekła jakakolwiek radość. Cała rodzina Ethan i Pretter była blada i smutna. Na chwilę zapadło milczenie, po czym zaczęła mówić Lavender:
- Mój brat... - Spojrzała na Eldonę, swojego ojca i swoją córkę z wielką czułością. - On miał pewien plan... Jak mówiliśmy, on nie zamierzał nikomu wyrządzić krzywdy. Jednak wiedźmy miały inne plany... - Lavender na chwilę przestała mówić, a łzy spływały jej po policzkach.
- On nie żyje - dokończyła ponuro Kayla. Eldona Ethan zaczęła głośno szlochać, a Melissa, matka Alyson, objeła ją ramieniem i mocno przytuliła. Obie zaczęły szlochać, później dołączyła się Kayla, Lavender, Emma, a na koniec ja i matka. Tylko mężczyźni pozostali nieugiętymi i tylko wpatrywali się w różne przedmioty w milczeniu.
- Przykro mi- mruknęłam zza potoku łez.
- To nie koniec - rzekł Erik, patrząc pustym wzrokiem przed siebie.
- Winsor? - Pisnęła matka Alyson. - Alyson?
- Ani jedno, ani drugie – odparł, dalej wpatrując się w jedno miejsce.
- Clarke? - zapytała matka ochrypłym głosem.
- Nie.
- Proszę Cię, nie przeciągaj tej tragicznej chwili... Już i tak jesteśmy pogrążeni w smutku i żalu – oznajmiłam, podchodząc do zapłakanych kobiet.
- To nie koniec potyczek z wiedźmami.
- Jak to? - zapytała oburzona matka. - To znaczy, że Clarke na daremno narażał swoje życie?
- I tak nic by mu nie było - odparł obojętnym tonem.
- Narcyzo... - wtrąciła się Eldona, zapewne widząc minę matki, która zaraz miała wybuchnąć. - Pozwól mojemu synowi mówić.
- Niech opowie nam wszystko, a dopiero potem będziemy zadawać pytania - powiedziała Kayla, patrząc z troską w oczach na swojego krewnego, który nadal nie oderwał wzroku od upatrzonego miejsca.
- No więc - zaczął niepewnym tonem, jakby się bał, że zaraz znów ktoś mu przerwie. - Musieliśmy się wycofać. Jak zaczęliśmy działać, udało nam się zebrać grupkę czarownic w jedno miejsce. Niestety, było ich więcej. - Kayla, aż podskoczyła nerwowo na krześle i zasłoniła sobie dłońmi usta. Wszyscy umilkli, przestali szlochać. Było słychać tylko dźwięczny głos Erika, który mówił dalej. - One zaczęły zwężać krąg i łapać nas w swoje sidła. Z każdej strony słychać było, jak rzucają swoje zaklęcia i wycie któregoś z sfory. To było okropne. Ojciec postanowił zaatakować je, a ja miałem wrócić po Clarke, Alyson i Winsora... Zrobiłem, jak mi kazał.
- Więc gdzie oni są? Gdzie Alyson? Gdzie Winsor? - pytała niecierpliwie Melissa, matka Alyson i żona Winsora.
- Ukryłem ich. Jeszcze nie wszyscy wrócili. - oznajmił, a potem zniżył głos. - Może już w ogóle nie wrócą.
- Nie powiedziałeś nam wszystkiego, Eriku. - Upomniała się Emma, patrząc na niego podejrzanym wzrokiem. - Mamy się domyślać wszystkiego? - Erik spojrzał na nią z wściekłością.
- Chętnie usłyszę, co się wydarzyło z najdrobniejszymi szczegółami, choć wiem, że to może być dla ciebie ciężkie. Jednak pomoże nam to wyobrazić sobie całą tą sytuację - poparłam Emmę, a ta uniosła jedną brew.
- To jak, dowiemy się prawdy? – spytała.
- Jakiej prawdy? - zapytał przez zaciśnięte mocno zęby.
- Powiedz nam wszystko - rozkazała łagodnie Lavender.
- No więc... Ja nie brałem udziału w tym ataku... Ojciec kazał mi pilnować wejścia do piwnicy Lockwoodów, gdzie ukryliśmy Alyson, wuja Winsora i pana Clarke. Słyszałem tylko przeraźliwe wycie. Tak naprawdę nie wiem, co tam się działo. Co jakiś czas w oddali pobłyskiwało światło, jakby ogień, i kolejna fala przeraźliwych odgłosów. Wydaje mi się, że wiedźmy o wszystkim wiedziały. Były gotowe na wszystko. Zrealizowały swoją rzeź. Gdy wszystko ustało pobiegłem w tamtym kierunku. Dochodził świt, więc miałem nie wiele czasu na pozostanie wilkołakiem. Zobaczyłem tylko dwa ciała członków naszej sfory. Nie było nas tak długo, bo czekałem na pełnie i szukałem reszty sfory...
- W takim razie, co działo się z moim mężem przez ten tydzień? - zapytała matka, powstrzymując się od krzyku.
- Ciągle był w piwnicy.
- Oszalałeś?! W zimnej piwnicy przez cały tydzień?!
- Pozwolicie, że dokończę, by później nie było jakiś nieporozumień – rzekł, patrząc z nienawiścią na Emmę. - Dwa dni później wrócili Lockwoodowie, oni zaopiekowali się twoim mężem i Alyson oraz wujem. Uznaliśmy, że bezpieczniej będzie, gdy zaczekamy jeszcze z wypuszczeniem ich. Pięć dni później znalazłem ojca... Sześć dni później wrócił Benjamin... Reszta na razie nie wróciła. Benjamin ukrywa się u Lockwoodów, ja wróciłem tylko po to, by poinformować was, że nic nam nie jest. Musimy uciekać. Wiedźmy wiedzą, że nie zabiły wszystkich, więc na pewno już nas szukają. Ciociu, ukryj gdzieś siebie i Kaylę, by was nie znaleźli... Na parę miesięcy... Dziadku, ty też się ukryj.
- Chyba żartujesz? Nigdzie nie będę sie ukrywał.
- George, słuchaj swojego wnuka, on wie najlepiej, co powinieneś zrobić- odezwała się Lavender. Nazwany przez matkę Kayli brodaty mężczyzna, George, natychmiast ucichł. Eldona uśmiechnęła się triumfalnie do siostry swojego zmarłego męża. Jej uśmiech był trochę niewyraźny, pewnie przez to, że nie wiedziała czy powinna się uśmiechać.
- Więc kiedy wrócą do domu? Alyson, Winsor i Clarke?
- Wkrótce.

Rozdzial 5

Wielki powrot

Nikt się nie spodziewał, że słowa wypowiedziane przez Erika zeszłego wieczoru będą aż tak dosadne. Pięć dni później był taki sam piękny poranek, jak zwykle zapowiadający jakieś ciekawe wydarzenia. Dało się to usłyszeć z odgłosów ptaków, które wybitnie krążyły teraz naokoło domu, czego zwykle nie robią, jak i z radosnego słońca, które właśnie wzbijało się na szczyt nieba, gdy wyszłam przed dom, zachwycić się tym wspaniałym dniem. Na ławie, która zazwyczaj dawała mi dużo spokoju i ukojenia, leżała mała, dziwna karteczka. Rozejrzałam się po ogrodzie, jakby w nadziei, że kogoś ujrzę. Ogród był pusty. Nic nie wskazywało na to, by ktoś odwiedził go po wschodzie słońca. Rozwinęłam z ciekawością małą kartkę i zaczęłam szybko czytać tekst napisany brzydkim, koślawym pismem, jakby nadawca nie zwracał uwagi na wygląd, lecz na treść. Musiał bardzo się śpieszyć, pomyślałam, zerkając na poplamioną atramentem dolną część kartki.


Witaj, Alexis... Być może nie masz ochoty odezwać się do mnie, ani w ogóle mnie widzieć, ale tak się składa, że muszę Cię o to prosić. Mam nadzieję, że nie uznasz tego, jako próbę zauroczenia, lub czegoś w tym stylu... Po prostu to ważne. Musimy się spotkać, najlepiej dzisiaj przed zachodem słońca. Powtórzę jeszcze, że to naprawdę bardzo ważne.
Z poważaniem,
Benjamin Ethan
Rozejrzałam się jeszcze raz dookoła, jakby tym razem miało przynieść to jakieś efekty. Niestety, tak jak poprzednim razem, nikogo nie dostrzegłam. Na początku czytania listu, czułam pewną niechęć i wstręt do autora, który mi go nadesłał. Później jednak Benjamin zaczął przekonywać mnie do tego spotkania. Może i dlatego, że powtórzył słowo ,,ważne’’ co najmniej dwa razy, i charakter jego pisma wskazywał na pośpiech, co potwierdzało jego słowa.
Pochłonięta pracą nad Radą Miasta zdawało się, że czas upływał jak szalony. Nawet nie zauważyłam, kiedy promienie słońca zaczęły chować się za drzewami. Szybko odłożyłam pióro i notes, w którym dotychczas notowałam ważne informacje i pomysły, po czym zbiegłam na dół po schodach, a później z tą samą szybkością wybiegłam na podwórze.
Nawet nie wiedziałam, gdzie biegnę, więc zatrzymałam się gwałtownie i usiłowałam przypomnieć sobie, co napisał Benjamin o miejscu spotkania. Żadna myśl nie przychodziła mi do głowy. Powoli odczuwałam nadchodzący ból głowy, spowodowany tym gorączkowym przeszukiwaniu umysłu. Byłam już dość daleko od domu, by wrócić się po liścik, więc dalej usiłowałam przypomnieć sobie, co takiego napisał ten wstrętny chłopak. Postanowiłam iść przed siebie, przy okazji nie przestając denerwować się na siebie samą. Kroczyłam po szeleszczących, suchych liściach i gałązkach przez leśną ścieżkę, jeszcze spowitą ostatnimi promieniami słońca. Zatrzymałam się dopiero wtedy, gdy do głowy wreszcie przyszła jakaś sensowna myśl.
- Przecież Benjamin nic nie wspominał, gdzie dokładnie mamy się spotkać. Napisał, że przed zachodem słońca, ale nie podał miejsca – powiedziałam sama do siebie z wielką ulgą, że to nie ja zawiniłam i już miałam się odwrócić, gdy nagle, zupełnie niespodziewanie, coś zaszeleściło złowieszczo. Odwróciłam się na pięcie i ujrzałam Benjamina Ethana kroczącego ku mnie raźnie z wesołą, lecz trochę zmieszaną miną.
- Witam panią, panno Roey - przywitał się lekko kłaniając, nadal nie przestając mnie bacznie obserwować. Odkłoniłam się lekko i czekałam, aż zacznie rozmowę. Benjamin spojrzał na prawo, jakby spodziewał się, że to pomoże mu w rozpoczęciu rozmowy. Może nie wiedział, jak mi powiedzieć przykrą wiadomość?
- Czy byłeś w moim domu? Spodziewałam się raczej, że spotkamy się gdzieś dalej od służby i rodziców.
- Nie zupełnie. Byłem u Erika. Przepraszam, ale nie zdążyłem napisać, gdzie dokładnie mamy się spotkać. Teraz także nie mamy wiele czasu... - Spojrzał nerwowo dla odmiany w drugą stronę, po czym ponownie patrzył prosto na mnie. W jego oczach dostrzegłam coś na znak niepokoju. - Musimy zebrać radę.
- W jakiej sprawie?
- Ważnej - powiedział takim tonem, jakby zaraz miało zdarzyć się coś okropnego, a ja stoję sobie spokojnie pośrodku lasu. Złapał mnie za przegub i pociągnął za sobą, biegnąc w stronę mojego domu.
- Erik! – zawołał, a zza drzew wyskoczył wielki, potężny wilk o szarawej sierści. Przez chwilę myślałam, że chce nas zaatakować, bo wyraźnie szczerzył w naszą stronę kły, ale Benjamin go zupełnie zignorował i pobiegł dalej. Spojrzałam za siebie, a wielki, szarawy kształt znikał już w leśnej ciemni. Gdy weszliśmy do środka, najmłodszy syn Johnny'ego i Eldony zamknął drzwi i udał się do salonu.
- Och, Alexis! - Kayla i Emma rzuciły mi się na szyję. W salonie byli już prawie wszyscy członkowie Rady Miasta. Wszyscy z nachmurzonymi minami wpatrywali się w okno. George Ethan odezwał się władczym tonem.
- Benjamin idź do nich! Wszystko wytłumaczymy Alexis. - Benjamin z powrotem udał się do drzwi i wyszedł na zewnątrz.
- Co to za zamieszanie? - zapytałam zdezorientowana.
- Benjamin miał Ci powiedzieć, że Alyson jest już bezpieczna, i jeżeli chcesz, to może Cię do niej zaprowadzić.
- Ale los zarządził inaczej - dokończyła za Kaylę Emma.
- One nie chcą sobie odpuścić - mruknęła cicho Eldona Ethan.
- Gdzie jest Alyson? Myślałam, że jest bezpieczna tam, gdzie ją zostawili.
- Bo byli bezpieczni, dopóki Lockwoodom nic nie zagrażało i byli w stanie ich chronić. Alyson była w pewnym miejscu, lecz teraz jest tu, w tym domu, w twoim pokoju - wyjaśniła Lavender lekko łamiącym się głosem.
- W takim razie, o co chodzi z tymi wilkołakami?
- Jak już mówiłam, one sobie nie odpuszczą.
- Wiedźmy przybyły na herbatkę i nie odejdą dopóki ich nie poczęstujemy swoją krwią - zadrwił dziadek Kayli. Emma chwyciła mnie mocno pod ramię i pociągnęła w stronę schodów, mówiąc ledwo dosłyszalnym szeptem.
- Tam jest twój ojciec, chodź już.
Poddałam się jej szarpaninom i poszłyśmy razem na górę. W połowie schodów Lavender znów przemówiła, tym razem nie do mnie, lub Emmy, lecz do Kayli.
- Kaylo, już czas.
Powiedziała te słowa, jakby się czegoś bała. Emma natomiast zachowywała się tak, jakby tego nie dosłyszałam. Pierwsze drzwi na górnym piętrze były uchylone. Zobaczyłam przez nie ojca leżącego na wielkim łożu i matkę, siedzącą w nogach łoża i szlochającą cicho. Drugie drzwi były zamknięte, ale moje przyjaciółka bez wahania je otworzyła i weszłyśmy do środka mojego pokoju.
- Nic mu nie jest - zapewniła mnie, pewnie zgadując, że właśnie myślę o moim ojcu. Kiwnęłam tylko głową i uśmiechnęłam się lekko. Wcale nie myślałam o ojcu. Myślałam raczej o Alyson. Jak wygląda, jak się czuje...
- All – szepnęłam, przybliżając się do łoża. Alyson leżała tam nieruchomo, i już myślałam, że nie żyje, gdy nagle przewróciła się na drugi bok, mrucząc coś pod nosem. Była potwornie blada. Miała poszarpane włosy i suknię, którą za pewne pożyczyła jej pani Lockwood.
- Lee... Lee, to ty?
- Tak, Alyson, to ja, Alexis.
- Och, Alexis - Alyson usiadła i złapała mnie za rękę. - Te wiedźmy są okropne! One są dosłownie wszędzie.
- Tak, wiem...
Alyson zaczęła opowiadać nam, co działo się podczas jej nieobecności. Co musiała robić, jak zachowywała się reszta. Emma zdawała się jej nie słuchać. Patrzała pustym wzrokiem przez okno, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Alyson natomiast nie przejęła się tym, być może nawet nie zauważyła zachowania swojej przyjaciółki, i mówiła dalej, jaki to ten Benjamin jest wspaniały. Mimo szczerych chęci, nie mogłam, a raczej nie potrafiłam zaufać temu facetowi. Nie ze względu na jego odmienność czy zazdrość, bo wcale nie byłam zazdrosna o szczęście mojej przyjaciółki, ale raczej o jego charakter i tajemnice w nim tkwiącą. Wydawał się mrocznym stworem, który kiedyś wyjdzie z tego przesłodzonego chłopaczka i ukaże swoje prawdziwe, złe oblicze.
- Gdybyś widziała, jak one się mną opiekował... Nie przestawał martwić się o mnie, mego ojca i pana Clarke - mówiła dalej strasznie podekscytowana, gdy schodziłyśmy na dół po schodach.
- O cholera - skomentowałam krótko, a Alyson umilkła niemal natychmiast i spojrzała w tym samym kierunku, co ja. Zakryła sobie usta i patrzała z niedowierzaniem na Kaylę leżącą na sofie w salonie. To było okropne. Dopiero, co odzyskała jedną przyjaciółkę, a już zabierają mi kolejną? Jak już nie zabrali...

- Kayla... Kayla... - Podbiegłam do sofy.
- Nic jej nie będzie - powiedział ochrypłym głosem dziadek Kayli, podnosząc się z kucnięcia.
- Gdzie Lavender? - zapytałam z naciskiem.
- W domu - rzucił z złością Erik. W pokoju, oprócz Eldony i Georga, znajdowali się jeszcze Benjamin i Erik. Alyson podeszła obok mnie, ale nigdzie nie było Emmy.
- Ile jeszcze... Ile jeszcze ofiar musimy przeboleć, by odzyskać spokój? - zapytałam płaczliwym głosem, nie potrafiąc znieść widoku poranionej Kayli, która leżała ledwo żywa na sofie, a jej zwykły, codzienny uśmiech zamienił się na grymas.
- Dopóki nie przeleją krwi wszystkich wilkołaków, nie zaznacie spokoju - mruknął ponuro Benjamin. Alyson skomentowało to krótkim ,, Och" i szczelniej zacisnęła sobie usta.
- Nie możemy im na to pozwolić! - krzyknęłam oburzona.
- I nie pozwolimy - powiedziała łagodnie Eldona.

Rozdział 6

Kamień księżycowy.

- Jednak nie pozwolimy też, by wam, ludziom, stała się krzywda - sprostował Benjamin.
- To oburzające, dlaczego się z wami zadaliśmy i dlaczego wy przyjęliście nas tak łaskawie - dodał Erik, patrząc na nas z oburzeniem.
- Może dlatego, że i wy jesteście ludźmi za dnia, a dopiero w nocy, gdy księżyc pokazuje swoje pełne oblicze, przemieniacie się w wilkołaki - stwierdziłam bardziej do Georga i Benjamina, niż do Erika.
- Co nie zmienia faktu, że jesteśmy potworami - odpowiedział na moje stwierdzenie Erik, mimo tego, iż nie było do niego skierowane.
- Oczywiście, że nie jesteście potworami! - wybuchła Alyson. - I za nic na świecie nie zignoruję faktu, że ktokolwiek mógłby zginąć.
- Alyson... - powiedział łagodnie Benjamin, ale zanim dokończył zdanie przerwałam mu, wpatrując się w mały, przezroczysty kamień, który ściskał w ręku Erik.
- Jakim cudem zdołałeś zamienić się w wilkołaka za dnia?
- Nie ważne.
- A właśnie, że ważne. Słyszałam o tym. - Wskazałam ręką na błyszczący się kamień. - I to nie tak mało. Bez problemu mogę powiedzieć ci, do czego służy i kto go tak bardzo pragnie.
- To nie ma znaczenia dla wiedźm.
- Ale dla wampirów ma. Może by tak zawrzeć sojusz między wampirami a wilkołakami przeciwko czarownicą?
- Nie zgodzą się. Czarownice już dawno postawiły mocne warunki miedzy nimi a wampirami.
- Nic nie szkodzi. Ile ich jest? Pięciu? A nas jest o wiele więcej.
- Nie i koniec.
- Benjaminie, o czym ona mówi? - zapytała Alyson Benjamina, gdy wymieniałam złowieszcze spojrzenia z Erikiem.
- O niczym ważnym.
- Wyruszam na miasto, nie ruszajcie się z tego domu - oznajmiłam i wyszłam prosto do czekającej karety. Ani myślałam o tym, by któreś się mi sprzeciwiło. I tak też się nie stało. W czasie podróży zastanawiałam się, dlaczego tak łatwo przychodzi mi zaakceptowanie faktu, że istnieją legendarne stwory takie jak wampiry, czarownice czy wilkołaki. O czarownicach ostatnio nawet w mieście jest dość głośno. Ludzie się ich boją, lecz kiedyś powstanie takie zgrupowanie, które uniemożliwi im działania, wierzę w to. Jeszcze parę ich wybryków, a miasto zacznie coraz głośniej się buntować. Może gdybym nie widziała wilkołaków na własne oczy, nie przeczytała o nich paru książek, dalej bym upierała się, że to tylko czyjaś wyobraźnia. Podobnie z wampirami. Kto by pomyślał, że gdzieś tam w lasach polują krwiożercze istoty o wyglądzie ludzkim, ale zachowaniu o wiele gorszym, przekraczającym ludzkie możliwości.
Założyłam pelerynę z kapturem na siebie, by nikt mnie nie rozpoznał, że chodzę sama, bez ojca po mieście.
- Witam Cię, Brooke.
- Alexis! - zawołała radośnie i rzuciła mi się na szyję. - Dobrze wiesz, że nie możesz sama tu przychodzić! Co twój ojciec na to powie?
- O niczym nie wie.
- Domyśliłam się. Musi to być coś ważnego skoro tu do mnie przybyłaś.
Brooke zawsze była taka miła... Jej ciemne, prawie czarne oczy wpatrywały się we mnie z powagą, ale na jej ustach zawsze gościł uśmiech. Była dość wysoka i o ciemniejszym odcieniu karnacji. Zawsze ubrana dość skromnie. Uwielbiałam ją głównie za to, że potrafiła mnie zrozumieć. Była starsza, przez co może mądrzejsza, i jej rady wydawały się zawsze słuszniejsze. Spojrzałam na nią z trudem powstrzymując serdeczny uśmiech, po czym powiedziałam:
- Tak, Brooke, to bardzo ważne. Chcę, by wszyscy się dowiedzieli, że wilkołaki - tu podniosłam głos - przekazali Kamień Księżycowy pewnej czarownicy.
- Naprawdę? - zapytała zdziwiona Brooke. - Przekazali?
- Tak - skłamałam. - Tylko błagam cię, mów to dość ostrożnie, uważaj na siebie.
- Dobrze, ale dlaczego chcesz, by wszystkim o tym powiedziałam?
- Bo chcę, by to dotarło do czarownic, by uważały. - Po raz kolejny skłamałam, a później odwróciłam się na pięcie. - Dziękuje, do zobaczenia. - Brooke stała na werandzie, którą nie dawno sprzątała i wpatrywała się we mnie oszołomiona.
- Zrobię, o co prosić, ale Alexis, to nie ja muszę uważać, ale ty! - mruknęła, gdy usadowiłam się w karecie.
- Wiem, Brooke, do zobaczenia.- Zamknęłam drzwiczki, a kareta ruszyła w kierunku domu.
- Co zrobiłaś? - zapytała zdziwiona Alyson, gdy skończyłam jej opowiadać o całym zdarzeniu, które zaszło w mieście. Znajdowałyśmy się w moim pokoju, same, bez Emmy, czy kogokolwiek z wilkołaczej rodziny.- Alexis! Jak mogłaś coś takiego zrobić bez uzgodnienia tego z Radą Miasta?
- Uznałam, że to nie potrzebne. Według Ethanów, cała ta sprawa to ,,nie ważne", a Kamień Księżycowy, to nie byle co. Dzięki takim niepoprawnym informacją być może, choć nie jest pewne czy to się uda, między wiedźmami powstanie wojna. Poza tym, Kamień Księżycowy ma swoje specyficzne właściwości. Pozwala wilkołakowi kontrolować swoje przemiany: jest w stanie się przemienić w wilka bez względu na fazę księżyca. Jeżeli użyją go wampiry, moc Kamienia przejdzie na nich i będą w stanie wychodzić na słońce bez obaw "spalenia". Wydaje mi się, że czarownice to tylko dodatkowy element. Tylko one są w stanie uruchomić Kamień, ale one nie będą miały z tego korzyści. Wątpię, by zależało im na jego istnieniu. Pewnie wolą go zniszczyć, by żadna nie musiała przypłacić życiem, gdy wampiry lub wilkołaki go dorwą.
- Lee, to jest wspaniały pomysł z tym zamieszaniem. Dlaczego od razu tego nie powiedziałaś?
- Chciałam powiedzieć Ci wszystko od początku – wyjaśniłam, krótko zerkając zza uchylonych drzwi na drzwi do pomieszczenia, gdzie znajdował się ojciec z matką. - Jeszcze nie doszedł do siebie... - wyznałam bardziej do siebie niż do Alyson.
- To nie możliwe. Nic takiego się nie wydarzyłoby, by tak długo do siebie dochodził. George powiedział, że on po prostu nie toleruje tego wszystkiego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum www.thetwilightsagafanfiction.fora.pl Strona Główna ->
Wolna Twórczość
/ Kącik Pisarza
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1


Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB Š 2001, 2005 phpBB Group
Theme bLock created by JR9 for stylerbb.net
Regulamin